Jak przygotować się do rozmowy o podwyżce? O odwadze, liczbach i cichym głosie wewnętrznym
Zawsze wydawało mi się, że jeśli będę pracować sumiennie, bez narzekania, z entuzjazmem, to ktoś to zauważy. Że jeśli będę „grzeczna” w zawodowym sensie, to zostanę doceniona – tak po prostu. Bez konieczności proszenia. Bez wystawiania się na ocenę, na ewentualną odmowę. Bez tego momentu, w którym trzeba spojrzeć komuś w oczy i powiedzieć: „Chciałabym zarabiać więcej”.
Tyle że życie – a raczej rynek pracy – nauczyło mnie czegoś zupełnie innego. Nauczyło mnie, że jeśli same nie nauczymy się mówić o swojej wartości, to nawet najlepsze wyniki mogą przejść niezauważone. Szczególnie w świecie, w którym wiele z nas – kobiet – zostało wychowanych w duchu „nie wychylaj się”, „nie chwal się”, „skromność jest cnotą”.
Ten artykuł to nie zbiór suchych instrukcji, choć znajdziesz tu konkretne kroki. To raczej zapis mojej własnej drogi – od dusznego poczucia niedocenienia do chwili, w której z bijącym sercem, ale i z dumą, powiedziałam głośno: „Wiem, ile jestem warta”.
Zbieranie dowodów – czyli nauka mówienia „ja to zrobiłam”
Zanim pierwszy raz poprosiłam o podwyżkę, musiałam się nauczyć jednej rzeczy: mówić o sobie w liczbach. Dla introwertycznej specjalistki ds. marketingu, która wolała robić niż mówić, było to jak nauka nowego języka. Ale z czasem zrozumiałam, że to nie jest przechwalanie się – to po prostu dokumentowanie faktów.
Zaczęłam więc od prostego folderu na pulpicie – nazwałam go „Dowody”. Zbierałam tam wszystko, co mogło mieć znaczenie: wskaźniki kampanii, które prowadziłam, wzrosty w Google Analytics po wdrożeniu nowej strategii contentowej, sukcesy zespołu, w których miałam swój udział. Nawet maile z pozytywnym feedbackiem od klientów czy partnerów. Każdy taki element stawał się cegiełką w moim poczuciu zawodowej wartości.
Pamiętam, jak zapisałam sobie, że po zmianie formy newslettera open rate wzrósł z 17% do 33% – to nie była rewolucja na skalę firmy, ale dla mnie to był dowód, że moje pomysły działają.
Argumenty, które robią różnicę – nie tylko dla przełożonych, ale też dla nas samych
Jednym z najtrudniejszych momentów było przekształcenie tych danych w opowieść, którą mogłabym przekazać komuś innemu – komuś, kto nie siedział w mojej codziennej pracy, nie widział godzin spędzonych na analizach, nie czuł tej satysfakcji po dobrze przeprowadzonej kampanii. Ale też – nie czuł mojego zmęczenia, nie wiedział, jak często „ogarniałam wszystko” po cichu.
Dlatego zaczęłam układać swoją narrację nie wokół tego, że „ciężko pracuję”, ale wokół efektów.
Mówiłam o oszczędnościach – jak np. wtedy, gdy zaproponowałam zmianę dostawcy narzędzia mailingowego i firma zaczęła oszczędzać 1 000 zł miesięcznie. Albo o tym, że moje działania zwiększyły liczbę wartościowych leadów o ponad 30% w ciągu kwartału.
To były liczby – tak, ale to też były moje decyzje, moja intuicja, moje pomysły. I zrozumiałam, że mam prawo mówić o tym głośno. Bo jeśli nie ja, to kto?
Rynkowe dane – nie jako broń, lecz jako kontekst
Przez długi czas wydawało mi się, że mówienie o tym, ile się „zarabia w branży”, to coś niestosownego. Że to jakby powiedzieć: „A inni mają lepiej, to ja też chcę”. Ale kiedy zorientowałam się, że zarabiam kilkanaście procent mniej niż średnia w moim sektorze, poczułam… niesmak. I smutek. Bo wiedziałam, że nie wynika to z braku kompetencji – tylko z braku rozmowy.
Dlatego zrobiłam research – spokojnie, bez emocji. Raporty płacowe, ogłoszenia z podobnym zakresem obowiązków, statystyki. Nie przyszłam z żądaniem. Przyszłam z faktami. Powiedziałam:
„Zauważyłam, że rynkowe widełki dla mojego stanowiska mieszczą się w przedziale X–Y zł. Obecnie jestem poniżej tej kwoty, mimo że realizuję cele, a część z nich przekraczam. Chciałabym o tym porozmawiać.”
I wiesz co? To było profesjonalne. To nie było emocjonalne szarpanie się o pieniądze – to był spokojny komunikat, że mam wiedzę o rynku i umiem się w nim odnaleźć.
Wybór momentu – czyli kiedy głos ma większą moc
Z czasem nauczyłam się też wyczuwać moment. Pamiętam, jak bardzo chciałam porozmawiać o wynagrodzeniu po udanym projekcie. Ale szef właśnie miał za sobą awanturę z zarządem. Odpuściłam. I wróciłam tydzień później – kiedy atmosfera była spokojniejsza, a sukces projektu już „odleżał się” i można go było omówić na chłodno.
Rozmowa o pieniądzach wymaga nie tylko argumentów, ale też czucia sytuacji. Umiejętności zaczekania. Ale też umiejętności nieodwlekania w nieskończoność – bo perfekcyjny moment nie istnieje.
Bo tu chodzi o coś więcej niż pieniądze
Na koniec chcę powiedzieć to, co czuję najmocniej: rozmowa o podwyżce to nie tylko o pieniądzach. To często pierwszy raz, kiedy mówimy: „Zasługuję”. Pierwszy raz, kiedy słyszymy swój własny głos – nie wewnętrznego krytyka, tylko sprzymierzeńca.
To trudne. Bo jako kobiety często nosimy w sobie kulturowy ciężar milczenia, umniejszania, czekania, aż ktoś nas „doceni”. Ale z każdą kolejną rozmową uczymy się, że nie trzeba być bezbłędną, by zasługiwać. Trzeba być świadomą. I gotową, by mówić własnym głosem.